Styczeń 2010


To że niema nowych notek nie jest spowodowane faktem że nic się nie dzieje u mnie, wręcz przeciwnie dzieje się tyle że nie miałem czasu na napisanie jakiejś składnej notki by ją tu umieścić. Styczeń zaczął się (jak co roku zresztą) Nowym Rokiem, w innej scenerii niż było zaplanowane ale równie fajnie. Gdy tylko cały alkohol z zabawy sylwestrowej (i kilku imprez towarzyszących) z nas zszedł ruszyliśmy na narty. Na początek Korbielów przy granicy ze Słowacją. Po drodze wykorzystaliśmy okazję by nawiedzić rodzinkę w Częstochowie. Gdy drużyna nr 2 dojechała do miasta słynącego z Jasnej Góry ruszyliśmy współnie na podbój gór. Do Korbielowa dotarliśmy dość późno i od razu zaczęła się patologia :P (no dobra nie od razu... najpierw zrobiliśmy małe przemeblowanie w pokojach). Z samego rana dnia następnego (czyli chwilę po 13) nastała pora ogarnąć narty, tym razem nie było problemów ze znalezieniem butów na moją nogę (choć do najwygodniejszych nie należały). Prze chwilę jeździliśmy całą bandą, a później zostałem na stoku tylko z Tomkiem gdyż profesjonaliści pojechali na górę która da im odpowiednie wrażenia. Byliśmy na Cypisku na tyle długo że udało mi się zjechać nawet przy sztucznym oświetleniu (pierwszy raz w życiu). Generalnie pod względem górki mi się podobało, zdecydowanie fajniej się jeździło niż w Zakopanem, tylko musiałem po każdym zjeździe się rozpinać z butów bo mnie bardzo uwierały. Dziwnym zbiegiem okoliczności dużo lepiej zaczęło mi się jeździć gdy z Tomkiem wypiliśmy sobie herbatkę z prądem. Nie najeździłem się do końca pierwszego dnia i pełen chęci zjazdowej na dzień następny udałem się na wieczorną patologię :-) tym razem połączoną z wysiłkiem umysłowym... scrable. Wyrazy wymyślane w tej grze i ich uzasadnianie godne było prof. Miodka. Patologia skończyła się koło 3 w nocy i już wtedy zaniepokoił mnie deszcz. Zaniepokojenie okazało się słuszne bo rano okazało się że dookoła jest jedno wielkie lodowisko i tam gdzie nie było posypane piaskiem/solą nie doło sie chodzić że o jeżdzeniu nie wspomnę. Stok z narciarskiego zmienił się w pochyłe lodowisko i jako że byłem bez wpływu środków doustnych poprawiających mniemanie o swoich umiejętnościach, odpuściłem sobie jazdę, okazało się zresztą że tego dnia stoki okazały sie się zdecydowanie trudniejsze niż dzień wcześniej. Mogłem się skupić na robieniu zdjęć bo jak na swoje możliwości to sie zaniedbałem. Wyjeżdżałem z Korbielowa bez poczucia spełnienia narciarskiego.
Nie długo po nartach przyszła pora na inny sport zimowy... saneczkarstwo :P wybraliśmy sie na kulig do rodzinnej miejscowości taty - Pienic. Najpierw zwizytowaliśmy z Izą wykończenie domu siostrzyczki w Krasnosielcu, a później standard... patologia. Zanim odbył się kulig przetestowana została górka śniegu przygotowana na podwórku. Sam kulig był bardzo fajny ciągnik URSUS dał radę , w drodze powrotnej my też daliśmy radę mimo że momentami drogą była dość mocno zasypana.
Tak nam się kulig spodobał że jak tylko wróciliśmy to już planowaliśmy następny, tym razem bliżej bo w okolicach Granicy w Kampinosie, tym razem ciągnik Ursus  o mocy 52 KoniMechanicznych zastąpiły 4 konie marki Koń o napędzie na paliwo stałe - siano, a sanki i worki z sianem zastąpiły sanie. Zimno było jak na biegunie, temperatura dochodziła do -22 stopni ale wszyscy się na to przygotowali. Po jeździe konnej bez trzymanki było ognisko z kiełbaskami.
Wszelkie zdjęcia w albumach poniżej.

korbielow 2010
pienicekulig2009
Kulig Kampinos 2010