Wakacje z Jogą 2009


 Dworek w Charbrowie w którym mieszkałemJuż po raz drugi w tym roku wyruszyłem na kurs jogi (pierwszy mój wyjazd jogowy miał miejsce pod koniec grudnia zeszłego roku) kurs rozpoczynał się 10 sierpnia jednak ja jechałem już 8 przez co niestety nie miałem możliwości uczestnictwa w ślubie i weselu Kasi i Krzyśka (notabene nowa młoda para na weselu Marty i Pawła – zrządzenie losu :P).
 Tym razem poszedłem na całość i ćwiczyłem jogę dzielnie przez dwa kursy (czyli jak niektórzy liczą – nadrobiłem rok). Na pierwszym kursie wszystko mnie bolało (co jest normalne), wszystko mi się rozciągało (tzn to wszystko co się na jodze ćwiczy :P) i ćwiczenie nie sprawiało mi takiej przyjemności jak w drugim kursie gdzie już wszystkie bule przeszły i ćwiczyło mi się na tyle rewelacyjnie ze zaryzykowałem stwierdzenie że na trzecim „turnusie” byłbym jednym z lepszych.
Na drugi kurs dojechała moja siostra Renatka co dodatkowo mnie motywowało choć w giętkości to ja jej nie dorównam.
  Po przyjeździe do Charbrowa i rozstawieniu się w pokojach od razu ruszyliśmy do Łeby by przywitać się z morzem. Przywitałem się nie tylko z morzem, spacerując po plaży spotkałem kabaret Paranienormalni a jako że jestem ich fanem chciałem zrobić sobie zdjęcie na co się oczywiście zgodzili, zdjęcia robiła Małgosia (która mnie tam przywiozła), chwilę po zdjęciu wróciła się Ania (sensey) która zauważyła że nas nie ma obok i „dyskretnie” spytała „co to za ludzie?” a na tak zadane pytanie zanim ja zdążyłem odpowiedzieć Igor (odgrywający rolę Mariolki) powiedział ze „po prostu chcieli sobie zrobić zdjęcie z Waldkiem” a na pytanie „to wy znacie Waldka” Robert odpowiedział „wszyscy znają Waldka!”. Ania została na ziemi tylko pod wpływem silniejszej nad samym morzem grawitacji w innym miejscu z dumy uniosła by się do góry (i byłby problem kto poprowadzi kurs :P).
  Będąc nad morzem trzeba to wykorzystać do opalania się :-) niestety by nie dostać oparzeń wysmarowałem się kremem z filtrem 30 i mimo leżenia plackiem 5 godzin na plaży nie opaliłem się wcale (no dobra opaliłem się pod kolanami gdzie się nie do końca posmarowałem) oczywiście następnego dnia (i przez kolejny tydzień) pogoda była nie do końca do opalania, ale gdy pogoda się poprawiła zainwestowałem w krem z filtrem 5 i wyjechałem z Łeby opalony :-). Co wieczór (praktycznie) odbywałem przez całe dwa tygodnie spacery plażą na mniejsze lub większe dystanse, co spowodowało że po przyjeździe siostry miałem przygotowanie do tego by „z buta” uderzyć z Łeby na wydmy i z powrotem razem jakieś 20 km. W drodze powrotnej peeling miałem już taki dobry że zaczęło mnie boleć chodzenie po piasku i założyłem sandałki. To nie jedyna „kontuzja” jaka mnie spotkała, niestety bark znowu dał znać o sobie i znowu nie dałem razy robić stania na przedramionach :( za to robię już Salamba sarvangasanę czyli świecę oczywiście z pomocą krzesła). Nie mam żadnych nowych zdjęć jak ćwiczę bo robiłem głównie siostrze a ze ćwiczę jogę już nikogo nie dziwi i nie muszę niczego udowadniać :-).
  Poza jogą i spacerami trzecią główną rozrywką było polowanie na zachód słońca i to udało się dopiero pod koniec drugiego tygodnia dwa razy :-).
Co jeszcze o kursie, o ćwiczeniach nie będę pisał bo się nie znam (mimo że jestem instruktorem Savasany) za to jedzenie to coś na czym się znam a było pyszne, brakowało w nim tylko jednej rzeczy ale to głównie mi brakowało. Poza brakiem mięsa nie można było mu nic zarzucić, nie musiałem podlizywać się pieskowi bu podjadać z miski gdyż z reguły po obiedzie i kolacji byłem tak najedzony że nie miałem już miejsca :-)(przepisy Narine będą tutaj). Jako że to nie tylko moje zdanie świadczy że podczas drugiego kursu na ognisku panie z pokoju nr 7 wyśpiewały pod melodię „Hey Sokoły” utwór chwalący Kuchnię Narine i jej rodziny.
Powrót z Charbrowa nastąpił płynnie i bez większych sprzeczek z prowadzącym nas Krzysztofem Hołowczycem zaklętym w moim telefonie.

Wakacje z Jogą 2009 Charbrowo